Leciałam powoli, można powiedzieć, że leniwie, wypatrując jakiejkolwiek zwierzyny, która uspokoiła by mój domagający się jedzenia żołądek. W pewnym momencie, zauważyłam mieliznę, mocno wyróżniającą się jasnym kolorem na tle nieco, no w porządku, sporo ciemniejszej rzeki. Zauważyłam też kilka szarawych, małych punktów, brodzących w wodzie, nie spodziewających się żadnego niebezpieczeństwa. Czaple... Lubie czaple. Drób nigdy nie jest zły na pozbycie się głodu. Już miałam zapikować w dół, kiedy spostrzegłam te dwie nieco większe, brązowe plamki. A tu widzimy łanie... Co wybrać? Mam dylemat... Koniec końców, postanowiłam zapolować na czaple. Stanowią większe urozmaicenie, poza tym, kto pierwszy, ten lepszy, prawda? Krążyłam jeszcze chwilę nad zwierzyną, próbując wybrać odpowiedniego osobnika. Wybór padł ostatecznie na największego z ptaków, pewnie przewodnika stada, albo coś podobnego, o ile coś takiego występuje u czapli. Co prawda, różnica między nim, a pozostałymi ptakami była ledwo widoczna, ale co tam, trzeba umieć docenić takie rzeczy. Zapikowałam w dół, z dużą prędkością, gotowa w każdej chwili wykonać odpowiedni manewr, gdyby stado zorientowało się, że zamierzam zjeść jednego z nich. w ostatniej chwili, jeden z ptaków wydarł się wniebogłosy, jednak reakcja była zbyt wolna. Wysunęłam do przodu tylne nogi, błyskawicznie porywając w przestworza upatrzoną zdobycz. W powietrzu mocno ją ścisnęłam, łamiąc jej skrzydła, czemu towarzyszył przyjemny, charakterystyczny trzask. Szybko wylądowałam niedaleko, przyglądając się mojej ofierze. Nadal żyła, więc uśmiechnęłam się lekko sadystycznie. Czemu nie, chwilę się pobawimy. Mocno trzymając ptaka jedną łapą, drugą niczym prawdziwy mistrz rzeźnictwa przecięłam mu brzuch, starając się ignorować jego ciągłe, irytujące bicie skrzydłami. Dla pewności, prawym skrzydłem nacisnęłam jego tchawice, jednocześnie dusząc ptaka i łamiąc mu kark. Martwą już teraz czaplę, szybko i zgrabnie oczyściłam z piór, żeby nie właziły mi między zęby, po czym zionęłam na nią ogniem. Już po chwili delektowałam się moją pieczenią drobiową, zastanawiając się, czy stanie się coś ciekawego. Kiedy nic nie nastąpiło, wzniosłam się w powietrze i odleciałam, zostawiając kupkę czaplich kości na pastwę losu.
[z/t]